top of page

Pocałunek śmierci

Zdjęcie autora: Szymon SwobodaSzymon Swoboda

Jeśli nagrywasz album, który oparty jest na haśle " naprawimy to w miksie, " dla mnie jest to pocałunek śmierci. Zostawić wszystko przypadkowi czekając aż do końca, to totalne szaleństwo jak dla mnie.

Mark "Flood" Ellis (Tape Op Magazine, 117, Jan/Feb 2017)

Osobiście uważam Flooda za jednego z czołowych producentów muzycznych na skalę światową. Wie co mówi i nie ma podstaw aby mu nie wierzyć. Pracował z takimi gwiazdami jak: Depeche Mode, Smashing Pumpkins, Nine Inch Nails, P.J. Harvey i wielu innych. Czytając nagłówek reklamujący wywiad z nim pomyślałem: święte słowa, dlaczego ja też nie miałbym podzielić się swoimi doświadczeniami w tej materii?

Żeby nie zostawiać ostatecznego kształtu nagrywanego materiału jakimś czarodziejskim sztuczkom w miksie, potrzeba odrobiny odwagi oraz podejmowania pewnych decyzji podczas nagrywania. Załóżmy że mamy pewien pomysł na brzmienie albumu, EP czy nawet singla. Zaczynamy więc od przejrzenia naszego arsenału sprzętowego. Czy mamy takie graty które udźwigną ciężar naszych oczekiwań? Dysponujemy zestawem perkusyjnym, warto się np. zastanowić czy grając na bębnach typu "fusion" uzyskamy brzmienie "bonhamowskie" które sobie teoretycznie wymarzyliśmy? Szczerze wątpię :) Idąc do bardziej prozaicznych spraw, sprawdzamy brzmienie naciągów (czy one w ogóle nadają do grania a nie tylko do wymiany), sprawdzamy czy da się je nastroić do oczekiwanej przez nas wysokości dźwięku, długości wybrzmiewania czy samego rodzaju brzmienia. Jak wiadomo paleta dostępnych rodzajów naciągów jest przeogromna i można wybierać do woli. Taka sama historia jest ze wzmacniaczami oraz gitarami które mamy do dyspozycji. Sprzęt pokaże nam swoją "prawdziwą twarz" dopiero w studio pod mikrofonem. Nie zawsze nasza gitara na której zwykle gramy będzie dawała to czego chcemy w studio. Warto żonglować wzmacniaczami, kolumnami, equalizerami czy innymi dostępnymi urządzeniami, aż do momentu ukazania się uśmiechu na naszej twarzy. Jeśli zależy nam na konkretnym brzmieniu, własnym lub podsłuchanym u naszych wzorców i idoli trzeba próbować odtworzyć to brzmienie już podczas nagrywania. Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie mam na myśli arsenału butikowych wzmacniaczy i gitar za "pierdyliard peelenów". Możemy po prostu pożyczyć od znajomego dodatkowy wzmacniacz czy gitarę na sesję. Wiadomo, że jeśli nasze "wbite ślady" już brzmią bardzo blisko naszych oczekiwań to podczas miksu może być tylko lepiej ponieważ będziemy się starali uwypuklić i doszlifować uzyskane wcześniej efekty. Jeśli jednak to czym dysponujemy odbiega dość znacznie od tego co sobie założyliśmy, cięcie i gięcie tego w miksie, może jedynie jeszcze pogorszyć sytuację.

To samo dotyczy efektów zastosowanych w miksie. Delaye i reverby w formie urządzeń zewnętrznych, dziś dość rzadko goszczą w studiach nagrań. Rzadko to nie znaczy, że w ogóle się ich nie spotyka. Duże studia mają to w zasadzie w standardzie, w projektowych studiach czasami się zdarzają. Nie bójmy się ich używać, stawiać na "właściwego konia" w trakcie pracy nad rejestracją materiału. Przyjemnie jest np. nagrywając wokal już słyszeć w jakiej przestrzeni będzie on osadzony w ostatecznym miksie. Moim zdaniem pluginy są dziś bardzo dobrze brzmiące, praca na nich jest przyjemna i dają szerokie spektrum możliwości. Jednakże urządzenia zewnętrzne takie np. jak Roland Space Echo (i podobne), płyty pogłosowe EMT, zaawansowane systemy Lexicona czy AMS brzmią po prostu "bardziej", mimo że nierzadko szumią i mają pewne swoje niedoskonałości związane z wiekiem, stanem technicznym itp. Mając to pod ręką warto odpalić maszynę i wciągnąć ją w proces twórczy. Taka sama sprawa jest z mikrofonami które brzmią na tyle dziwnie że mogą być użyte jako efekty. Zdaję sobie sprawę, że pojawią się głosy że pluginy można używać w trybie "recording monitor" i osiągamy podobny efekt. Zgadzam się z tym oczywiście, jak jednak wolę urządzenia zewnętrzne. Oprócz brzmienia są jeszcze np. sprawy dynamiki którą najlepiej kształtujemy grając dynamicznie a nie tworząc to sztucznie za pomocą tricków w miksie. Oczywiście można założyć że nagrywamy i co będzie to będzie. Efekt jaki powstanie będzie po prostu naszym oryginalnym soundem z którym będziemy się identyfikować i który będzie dla nas wystarczający. Jednak moim zdaniem oryginalność to nie byle jakość. O tym będzie więcej w następnym odcinku, ponieważ oryginalność cenię sobie najbardziej.

Konkludując: dobrze nagrany i wyprodukowany materiał w miksie dostaje blasku, przestrzeni i zaczyna jeszcze bardziej cieszyć nas jako twórców.

Ps. Kiedyś miałem okazję spotkać się oko w oko z Markiem Ellisem zwanym jako Flood. Okazał się bardzo skromnym, przemiłym człowiekiem. Szkoda że fotografowi z wrażenia zatrzęsła się ręka :)

bottom of page