To może być płyta roku. Bo jest „jakaś”. I to dziś wystarcza, żeby wygrać.
- Szymon Swoboda

- 3 dni temu
- 2 minut(y) czytania

Nie ma dziś ( i wczoraj też) w muzyce młodych zespołów większego grzechu niż bycie nijakim. Brzmieć „okej”, wyglądać „poprawnie”, pisać „niegłupie” piosenki — i zniknąć po dwóch sezonach festiwalowych. Niestety jest to zjawisko nader powszechne. Bywałem na tzw. "szołkejsach", śledzę poczynania "inkubatorów" i odnoszę wrażenie że każdy promuje przede wszystkim siebie a już na pewno nie jakieś oryginalne pomysły młodych muzyków. W ogóle w młodzieży jakby nie było rodzaju energii którą trzeba upuścić zaworem bezpieczeństwa zwanym muzyką.
Na tym tle Wet Leg z albumem moisturizer wypadają jak coś niepasującego do algorytmu. I bardzo dobrze. Znalazłem ten zespół przypadkowo i został ze mną na dłużej.
To jest płyta, która ma charakter. A charakter w 2025 roku to towar deficytowy.
Po debiucie, który mógł być pułapką
Historia Wet Leg mogła skończyć się źle. Debiut był sukcesem, memem, viralem, idealnym soundtrackiem do ironicznego internetu. Zespół mógł pójść drogą autoparodii albo wygładzonej kontynuacji pod streaming. Ale na szczęście ...
Nie poszedł.
moisturizer brzmi jak album nagrany przez ludzi, którzy wiedzą, że wszyscy patrzą — i mają to w nosie. Mi osobiście bardzo podoba się takie podejście. Jest mniej „haha”, więcej „patrz uważnie”. Mniej flirtu z publicznością, więcej własnego języka. Jeśli grunt pod nogami okazał się stabilny, trzeba po nim odważnie stąpać.
Brzmienie, którego się nie wygładza
To nie jest płyta, która chce się podobać. Gitary są suche, momentami "nieprzyjemne" (oczywiście to "miód ma moje uszy"). Rytmy monotonne, wręcz uparte. Produkcja celowo pozbawiona połysku jednocześnie intrygująca. Jest alternatywnie ale też trochę popowo. Słychać tu ducha post-punka, minimalistycznego indie, zespołów, które bardziej drażniły niż zabawiały.
I dokładnie dlatego to działa.
W czasach, gdy większość młodych kapel brzmi jak demo do reklamy alternatywnych sneakersów, Wet Leg brzmią jak zespół, który nie potrzebuje briefu prosto z biura tej korpo czy innej.
Teksty: ironia, która przestała być bezpieczna
Autorki piosenek nie opowiadają już tylko o irytujących typach i absurdach codzienności. moisturizer jest bardziej cielesny, bardziej lepki, bardziej niewygodny. To album o spojrzeniu, kontroli, zmęczeniu, byciu ocenianą.
Humor wciąż tu jest — ale to humor, który tnie, a nie łagodzi. Ironia nie jest już tarczą. Jest narzędziem.
„Jakaś” — i to jest komplement
Najlepsze, co można dziś powiedzieć o tej płycie, to właśnie to: ona jest jakaś. Ma zapach, fakturę, napięcie. Ma momenty, które zostają w głowie nie dlatego, że są chwytliwe, ale dlatego, że są inne.
Nie próbuje być:
playlistowa (choć moim zdaniem nie to nie bardzo wyszło),
radiowa,
uniwersalnie lubiana.
Mam wrażenie że zespół przestał się bać. Po prostu robił to co na co miał ochotę.
I dzięki temu wygrywa.
Dlaczego to może być płyta roku?
Bo w zalewie młodej muzyki, która:
brzmi jak kopia kopii,
boi się ryzyka,
chce być „przyjemna”,
moisturizer jest wyrazista. A wyrazistość to dziś rewolucja.
Jeśli płyta roku ma być nie tą „najlepszą technicznie”, tylko tą, która ma osobowość i nie przeprasza za swoje istnienie, Wet Leg właśnie wysłały bardzo mocne zgłoszenie.
Nie krzyczą.Nie błyszczą.Ale stoją dokładnie tam, gdzie powinny.
I trudno przejść obok nich obojętnie.
Szymon Swoboda



Komentarze