Tak jak wszyscy, przyjąłem wiadomość o śmierci Chrisa Cornella z wielkim szokiem. Co? Jak to? Choroba, wypadek .... cóż się mogło stać strasznego człowiekowi w kwiecie wieku, gwieździe rocka, na zdjęciach był taki witalny i szczęśliwy. W napięciu czekaliśmy na wieści o przyczynie śmierci. Wieść w końcu dotarła. Na twarzach pojawił się pewnie grymas niedowierzania, Samobójstwo? Mój idol? Dlaczego? Lekko nas zawiódł? Nie wiem co było przyczyną, nie wiem co go trapiło, wiem że musiało być to coś wielkiego. Tak naprawdę nie mamy pojęcia ile tych ludzi kosztowało stworzenie siebie, swojej kariery, podołanie legendzie, obawy o przyszłość. Pewnie niewielu z nas albo nawet nikt z nas nie miał ułamka takich problemów i obowiązków które miał ten człowiek. Czas mija, życie się zmienia. Musimy być gotowi na katastrofy. Moim zdaniem tacy ludzie jak Chris Cornell, Kurt Cobain, Scott Weiland czy inni artyści którzy odebrali sobie życie albo wpadli w życiowe tarapaty mieli oczy szerzej otwarte niż przeciętny człowiek. Wrażliwość ludzi którzy tworzą naprawdę wielkie rzeczy, nie jest wrażliwością ogółu. Myślę że bez tego "nienormalnego" stosunku do świata nie byli by w stanie stworzyć nic wartego uwagi. Moim zdaniem Chris popełniając ten smutny i straszny czyn miał naprawdę wielki powód który znał tylko on i być może jemu najbliżsi. Doszedł do wielkiej ściany której nie mógł już przeskoczyć. Uważam że jest usprawiedliwiony. Nie wymagajmy od takich ludzi bycia niezniszczalnymi, oni są delikatniejsi niż nam się wydaje.
Dzięki Chris za dobre chwile które nam dałeś i którymi możemy się cieszyć do końca naszych dni.
Zapisz
Zapisz
Zapisz